Na pustyni znajdujesz Boga początków, a nie Boga dokonań czy upiększeń. Aby dobrze zrozumieć: znajdziesz Boga Stwórcę, a nie dekoratora.
Sądziłem przez długi czas, że modlitwa jest pewnego rodzaju kosmetyką duchową, uporządkowaniem najlepszej części mojego jestestwa. Myślałem, że wyjdę z niej przypudrowany kontemplacją, natłuszczony dobrymi uczuciami, pokryty pyłem światła nadprzyrodzonego. Trochę lepszy, trochę pokorniejszy, posłuszniejszy, czystszy, wrażliwszy, szlachetniejszy. Trochę bardziej chrześcijański z twarzą oczyszczoną z wad a więc sympatyczniejszy dla innych.
Zrozumiałem tymczasem, że prawdziwa modlitwa nie ma nigdy charakteru retuszu, politury, odrestaurowania. Jeżeli poddajesz się oczyszczającemu działaniu modlitwy, musisz zgodzić się na działanie niszczące, na okrutną akcję burzenia. Jeżeli pozwolisz działać Bogu w modlitwie, kończy się to tym, że wychodzisz z niej wcale nie upiększony, bardziej reprezentatywny, ale dosłownie “nie do poznania”.
Chcę powiedzieć, że z rąk Bożego Chirurga nie wychodzi ulepszona kopia dotychczasowego osobnika. Wyłania się nowy zupełnie egzemplarz, nigdy dotąd nie widziany. Twoje “ja” nie zostaje poprawione. Znika. Nie zostaje nic z tego, na czym ci zależało. Bóg nie ma w ręce stiuku czy lakieru. Czeka na ciebie z dłutem i ogniem.
Będziesz potrzebował trochę czasu, by oswoić się z nową istotą. Bieda polega na tym, że taka operacja powtórzy się już następnego dnia. Zawsze trzeba zaczynać wszystko „na nowo”. Gdy ktoś zawierza dynamizmowi modlitwy, godzi się na to, że nie zostaje poznany przez ludzi. Ale to jedyny sposób uznania przez Boga i udowodnienia sukcesu Jego dzieła.
Jeżeli wychodzisz z modlitwy zadowolony, odświeżony, różowy niczym dziecko z kąpieli, należy przypuszczać, że Bóg nie był zatrudniony w tej akcji.
Aleksander Pronzzato