Żaden grzesznik nie może sam “zdecydować” o pójściu za Chrystusem. Określenie “zdecydować” zawsze wydawało mi się w tym kontekście nieprawidłowe. Wielokrotnie słyszałem jak ludzie używali różnych wyrażeń, które mnie niepokoiły i przygnębiały. Najczęściej jednak robili to zupełnie nieświadomie i w dobrej wierze. Przypominam sobie starszego człowieka, który mawiał często: -“Drodzy przyjaciele, czterdzieści lat temu postanowiłem pójść za Jezusem i nigdy nie żałowałem tej decyzji”. Cóż za okropne wyrażenie! “Nigdy nie żałowałem swojej decyzji!” Tak właśnie mówią ludzie wychowani w tej nauce i podejściu. Grzesznik nie “decyduje się” na Chrystusa; on “leci” do niego w całkowitej beznadziei i rozpaczy mówiąc:
Plugawy do fontanny lecę,
Obmyj mnie Zbawco, bo życie tracę.
Nikt nie przychodzi do Chrystusa naprawdę, jeżeli nie traktuje Go jako jedynego schronienia i nadziei, jedynej drogi ucieczki od oskarżeń i potępienia świętego zakonu Bożego. Nic innego nie ma znaczenia. Jeżeli ktoś mówi, że po długim zastanowieniu i rozważeniu wszystkich za i przeciw, zdecydował się na przyjęcie Chrystusa i uczynił to bez żadnych emocji czy uczuć, to nie mogę go uważać za człowieka, który narodził się na nowo. Potępiony grzesznik nie “decyduje się” na Chrystusa tak jak tonący człowiek nie decyduje się na uchwycenie liny, która została mu rzucona i nagle staje się dla niego jedyną droga ratunku. Mówienie o “decyzjach” jest tutaj zupełnie nie na miejscu.